W środę 21 czerwca 2023 w salach parafii Najśw. Serca Pana Jezusa w Mysłowicach odbyła się promocja publikacji zawierającej wspomnienia z pielgrzymki mieszkańca Mysłowic Józefa Goja do Ziemi Świętej w 1902 i 1905 roku. Po przywitaniu uczestników przez ks. prof. Krzysztofa Kaszy,  wprowadzenie do historii pielgrzymek przedstawił edytor źródeł ks. prof. Jerzy Myszor. Po nim głos zabrała dr Daniela Dylus, której komentarz do tekstu, warty szczególnej uwagi, przedstawiamy poniżej.

Dr Daniela Dylus:

Charakterystyka polszczyzny „Opisów pielgrzymek” Józefa Goja była przedsięwzięciem dosyć ciekawym z kilku powodów. Dwie broszury, które napisał, znacznie różnią się od siebie stopniem opracowania redakcyjnego. W przypadku książeczki zawierającej relację z wyprawy do Ziemi Świętej w 1902 roku - dostrzec można troskę o poprawność językową tekstu. W drugim wydawnictwie ingerencje redaktora były nieznaczne,  w przypadku drugiej ingerencje redaktora z pewnością były nieznaczne. Stąd pojawia się tu wiele błędów, usterek, przykładów niekonsekwentnego zapisu, ale także dialektyzmów. Dzięki temu jednak to druga książeczka w pełniejszy sposób zdaje się odzwierciedlać indywidualne cechy języka autora. Polszczyzna tej publikacji jest też niezwykle różnorodna.

 

Ten różnorodny język w pewien sposób odzwierciedla – jak się wydaje – charakter Goja, który był człowiekiem przekraczającym nie tylko granice państw, ale i własne ograniczenia. Pragnął się rozwijać nie tylko jako pątnik – docierając do najsławniejszych miejsc pielgrzymkowych w Polsce, Europie i wreszcie na świecie, ale też jako autor. Wiele wskazuje na to, że polszczyznę ogólną znał jedynie biernie, był przecież uczniem pruskiej szkoły, chociaż, co ważne, nauki pobierał jeszcze przed okresem Kulturkampfu, czyli czasem wzmożonej germanizacji. Już jako dziecko mógł mieć zatem dostęp m.in. do polskich katechizmów czy modlitewników. Jednak polszczyzna literacka była dla niego prawdopodobnie tylko językiem kazań, książek, tekstów religijnych. Na co dzień posługiwał się mową śląską z cechami typowymi dla pogranicza śląsko-małopolskiego. I oto z biernego odbiorcy gotowych już tekstów postanowił stać się kimś, kto napisze własne książki, starając się utrwalić wrażenia z pielgrzymek do Ziemi Świętej. Wiemy, jakie były jego motywacje. Pisał, że czyni to dla własnej i towarzyszy moich pamiątki, a także dla pożytku i zachęcenia innych. Goj, realizując ten ambitny zamiar, musiał zatem przekroczyć bardzo ważne granice: pomiędzy językiem mówionym a pisanym, pomiędzy polszczyzną ogólną a jej regionalną odmianą.

Nie zawsze mu się to udawało – na szczęście dla nas do jego broszur przeniknęło wiele cech, świadczących o tym, że Goj „godoł”. Dialektalną wymowę odzwierciedla zapis niektórych wyrazów. Zwłaszcza w drugiej z analizowanych broszur od czasu do czasu pojawiają się formy: ukończynie, z Duchym,  jedynasty, rozpoczyło się, wróna, czowieka, garczek. Wiemy też, że autor „Opisów...” – jak mieszkańcy Mysłowic i okolic musiał mazurzyć, czyli wymawiać głoski: sz, cz, ż odpowiednio jak s, c, z, bo często spotykamy zapisy typu: pomarańcowe, franciskanie, ochrzcony (obok ogólnopolskich: pomarańcze, franciszkanie…) itp. Goj zachowuje też niektóre regionalne formy odmiany wyrazów, np. od siostrów i bratów, my się przybliżyli, w tym charakterystyczna odmiana zaimka – jejich. Tego typu dialektyzmy pojawiają się nierzadko w pozycjach rymowych, dlatego często można je spotkać w układanych przez niego pieśniach, np.

„Pójdźmy do Jeruzalem w Józefat dolina,

Która nam przypomina sąd Bożego Syna”.

„Obrał sobie za Matkę Panienka Maryja,

Bo ta   była najmilszą dla Ojca i Syna”…

Niektóre cechy gwarowe widoczne są nawet w budowie zdań, jak np. nie widziałem żadnego się wodą lać. Oczywiście, do tekstów Goja przeniknęły też wyrazy charakterystyczne dla śląskiej mowy, np. piskać (‘piszczeć’), podwiel (‘dopóki’), roztoliczny (‘rozliczny’), roztomaity (‘rozmaity’), smąd (‘swąd’), strom (‘drzewo’), wywiksować (‘wypastować’), a także żbel (‘szczebel drabiny’).

Jak można wytłumaczyć ich występowanie? W wielu przypadkach Goj na pewno nie zdaje sobie sprawy z dialektalnego pochodzenia określonych form, które pojawiają się zwłaszcza wtedy, gdy autor opisuje sferę profanum – codziennego życia pielgrzymów. Często dialektyzmy podkreślają emocjonalną wymowę przekazu. Oto przykłady: Łódkarze tureccy jak złe duchy szarpią ze wszystkich stron, a larma i wrzasku tyle jak w piekle…, Bo Turcy się jeszcze do dziś dnia boją, by się jeszcze jaki potężny wódz chrześcijański nie znalazł, aby im jeich głupiej wiary nie odebrał. Dialektyzmy mogą pojawiać się też ze względu na troskę o zrozumiałość tekstu, który Goj pisał „dla swoich rodaków”, czyli Ślązaków.

Na to, że „żywiolem” Goja był język mówiony, wskazuje też nieumiejętność wydzielenia zdań, której efektem są tzw. „potoki składniowe” – związki luźno powiązanych ze sobą wypowiedzeń. Czasem zestawienie określonych komponentów może wywołać niezamierzony efekt komiczny, np. malarz ten umiał dodać w nią tyle powagi i Boskości tyle majestatu a przytem bólu, że godzinami można stać przy obrazie, a nie mogąc się widokiem tym nasycić, to też często tam można spotkać pobożnych Pielgrzymów jak zatopieni na modlitwie długo klęczą przed tym obrazem, tak więc pojechaliśmy na nas kwater na objad.

            Mimo to autor starał się pisać językiem, jaki znał z czytanych przez siebie książek, słuchanych kazań czy śpiewanych pieśni. Musiało to być dla niego wielkie wyzwanie. I – posługując się metaforą drogi – wybrał odmienną drogę do osiągniecia tego celu w pierwszej, i odmienną w drugiej broszurze.

            W książeczce z 1903 roku starał się przede wszystkim realizować z góry założone schematy językowe, tak jakby nieco obawiał się innowacji. Styl jego wypowiedzi przypomina sprawozdanie ze zdaniami opartymi na podobnej konstrukcji. Wiele tu powtórzeń (zwłaszcza czasowników byliśmy, udaliśmy się, poszliśmy, przybyliśmy, wyruszyliśmy), które mogą wywoływać wrażenie monotonii, np. Najpierw byliśmy u Bożego Grobu na Mszy św. (…). Potem byliśmy przy bramie i wieży Dawidowej, potem w kościele św. Jakóba pierwszego męczennika, któremu na tem miejscu głowę ścięto. Potem byliśmy u grobu św. Makarego biskupa (1903/11). Jednak, wykorzystując pewne proste schematy, autor mógł uniknąć niektórych błędów. Nie można wykluczyć, iż ta prostota stylu to efekt ingerencji i poprawek redaktora.

            Odmienny charakter ma druga książeczka, zawierająca relację z pielgrzymki odbytej w 1905 roku. Autor już we wstępie zaznaczył, że jej zredagowanie wymagało studyi, czyli studiów, co wiązało się ze sporym wysiłkiem. Tym razem autor, by pisać polszczyzną literacką, postanowił przede wszystkim wykorzystać gotowe wzorce. Skala tego zjawiska jest bardzo szeroka: Goj chętnie parafrazował znane sobie teksty, zwłaszcza teksty pieśni religijnych, w tym psalmów (co nie zawsze jest zabiegiem udanym), np. wesoły dziś dzień nastał, którego z nas każdy żądał; na to my czekali wiele, widzieć Boga w ludzkim ciele Ojca św. na ziemi; żal duszę ściska, serce boleść czuje, gdy dobre dziecko matki swej dobrej ukochanej odstępuje; Ucieszyła nas wieść porządana [!], iże ósmy już dzień przebywamy w domu naszego Pana, z rana o piątej godzinie byliśmy na mszach św. Czasem znany fragment tekstu służy jako punkt wyjścia, podstawa, wokół której Goj snuje swoją opowieść, np. O niechaj mi ręka uschnie, mówił król Prorok, i język przyschnie do podniebienia, jeśli cię zapomnę, o Syonie (…) i my też, którzyśmy tam byli (…) nie przestaniemy o tobie myśleć stolico chwały Pańskiej (por. Ps 137, 5-6).

Analizując źródła, z których korzystał Goj, łatwo zauważyć, że autor wyzyskiwał przede wszystkim fragmenty Biblii oraz innych tekstów religijnych. Nie zawsze dało się niestety odkryć pochodzenie danych zapożyczonych fragmentów, choć o tym, że śląski pątnik wykorzystywał czyjś tekst, świadczy nagła zmiana stylu. Tak jest wówczas, gdy autor przytacza fragmenty „Quo vadis” Henryka Sienkiewicza – oczywiście bez zasygnalizowania, że cytuje. Oto omawiany przykład:

Czekając parę dni na to w Rzymie, tak więc pośliśmy z kościoła św. Piotra na nasz kwater i odpoczywaliśmy pierwszą noc w tem to wiecznym mieście rzymu uświęconem od tyluż Ojców św. i od tyluż Męczenników, bo Rzym szalał po dawnemu za krwią chrześciańską  (…) z dołu na roli przesiąkłej krwią i łzami wzrastała cicho, ale co raz potężniej siejba Piotrowa (…), przeminął Neron jak mija wicher burza lub pożar, a kościół świętego Piotra panuje zawsze miastu rzymu i światu całemu

Na pewno warto byłoby jeszcze raz przyjrzeć się książeczce Goja, wyłuskując właśnie tego typu teksty, z których korzystał, bo mówi to wiele o jego kulturowych kompetencjach. Jest to jednak niezwykle trudne zadanie, bo wymagałoby obszernych studiów porównawczych. Można przypuszczać, że mógł też cytować fragmenty artykułów z popularnego wówczas czasopisma „Towarzystwo Bożego Grobu” lub książki religijne, sprzedawane w znanych  polskich ośrodkach pielgrzymkowych.  Dziś – w czasach Internetu – to korzystanie ze źródeł nie wydaje się być może niczym wyjątkowym. Trzeba jednak uświadomić sobie, że na początku XX wieku Goj – by dotrzeć do różnych tekstów – musiał sporo się natrudzić.

            To korzystanie z gotowych wzorców, do którego nierzadko ucieka się Goj, jest uwarunkowane również faktem, że autor postawił sobie bardzo ambitne zadanie: opisywał polszczyzną literacką świat, który był odmienny kulturowo od naszego. Autor starał się zresztą w drugiej z omawianych broszur przybliżyć realia życia w Ziemi Świętej. Wyjaśniał m.in. znaczenie nazw własnych, np. Bejtsachur, to znaczy osada pasterzy, kościoła zwanem Anima to jest: Wielbij duszo Pana. Podawał też własną interpretację nazw, np. A chociaż nie była Jego w. noszka (‘nóżka’) na każdem końcu ziemi, na każdem kamyku, to jednak jedna ziemia od drugiej się uświęciła i jeden kamyk od drugiego się poświęcił i cała się nazywa ziemią Świętą. Interesującym przykładem przybliżenia realiów życia na Bliskim Wschodzie jest także  np. informacja o mieszkańcach Ziemi Świętej, por. jedni biali tak jak my, drudzy gniadzi jak u nas cygany, trzeci czarni jak bót, oczerniony, a czwarci wywiksowani aż się szklą.

            Zdarzało się, że Goj nie potrafił poradzić sobie z odmiennym kulturowo i językowo światem. Należą do nich sytuacje, w których przyszło mu zapisywać niektóre nazwy własne. Goj niekiedy decydował się na pisownię fonetyczną – czyli zapisywał je tak, jak usłyszał, a że słyszał chyba nie najlepiej, rozszyfrowanie niektórych wiązało się ze spory wysiłkiem, np. Zintbanchow to Südbahnof w Wiedniu. Niekiedy zresztą sam doświadczał bezradności,  wyznając, że pewnych sytuacji lub miejsc… nie da się opisać, np. tu tego opisać ani z czytelnikami podzielić się nie można, trudno to opisać i wyrazić, wszystko to opisać się nie da, bo nie ma słów w ludzkiej mowie, by podobne wypowiedziały uczucia, tyle krajów roztolicznych (…), co ani wymówić, ani opisać się nie da.

            Przyznanie się do swojej bezradności było jednym z elementów, które skracały dystans pomiędzy autorem a czytelnikami.  Dla wielu z nich jego postawa musiała być inspirująca. Goj nie wpisywał się bowiem w stereotyp Ślązaka, powielany nawet do dzisiaj: osoby skoncentrowanej na pracy, nieskłonnej do podejmowania ryzyka. Autor „Opisów pielgrzymek…” poznawał Ziemię Świętą, ale też odkrywał bogactwo i różnorodność języka. I chociażby z tego względu warto przypominać tę postać.