Piotr Chrzanowski, In viam pacis - wojenny dziennik biskupa Józefa Gawliny
In viam pacis, Dziennik Biskupa Polowego Wojska Polskiego 1939 - 1945, Katowice 2019, ss. 728.
Polskie Kresy Zachodnie od dłuższego czasu pozostają w cieniu odzyskanej wraz z niepodległością pamięci o Kresach Wschodnich. Ciekawe jednak, że pomimo tego renesansu uczuć względem Lwowa, Wilna, Grodna czy Pińska ciągle mało obecny jest w naszej zbiorowej pamięci człowiek, który w latach II wojny światowej tak mocno zapisał się w pamięci tamtejszych Polaków zesłanych w przepastne głębie Rosji po 17 września 1939 roku. Mam na myśli biskupa polowego Wojska Polskiego, Józefa Gawlinę. Ten duchowny, Ślązak z krwi i kości, pochodził właśnie z zachodnich krańców Polski z miejscowości Strzybnik w powiecie raciborskim, którą w 1921 roku pozostawiono w Niemczech.
O to, żeby postać ta nie popadła w całkowite zapomnienie, stara się bardzo jego krajan, ks. prof. Jerzy Myszor. W roku 2004 ukazały się pod jego redakcją Wspomnienia abpa Gawliny. Pisałem o tej książce na łamach “Christianitas”. Powstałe bezpośrednio po ostatniej wojnie Wspomnienia pokazują doprawdy niezwykły życiorys chłopskiego syna, który pomimo sekowania za polskość zdołał uzyskać maturę w pruskim gimnazjum i zostać przyjętym do seminarium we Wrocławiu (wtedy Breslau). Studia seminaryjne przerwała I wojna światowa, służba w niemieckim wojsku, m.in. na froncie palestyńskim i brytyjska niewola. Po powrocie do Wrocławia, w 1921 roku otrzymał święcenia kapłańskie. Nie chcąc pozostać w Niemczech przeniósł się do tej części archidiecezji, która znalazła się w Polsce, a która w 1925 roku stała się diecezja katowicką. Docenił go jej pierwszy ordynariusz, August Hlond, nb. też Ślązak. Docenił, bo zawsze można było księdzu Gawlinie powierzyć najtrudniejsze zadania, najpierw w skali diecezji, a później, kiedy Hlond został arcybiskupem gnieźnieńskim i Prymasem Polski, w skali całego kraju. W ten sposób w 1933 roku Józef Gawlina został biskupem polowym Wojska Polskiego. Jego głównym konsekratorem był, wtedy już wyniesiony do godności kardynalskiej prymas Hlond.
Najważniejszemu okresowi sprawowania tej funkcji poświęcony jest nowy tom zredagowany przez ks. prof. J. Myszora pt. In viam pacis, z podtytułem Dziennik Biskupa Polowego Wojska Polskiego 1939 - 1945. Biskup Gawlina, jak tylu innych żołnierzy, przez Rumunię udaje się na Zachód, aby tam objąć swoją opieką duszpasterską odtwarzające się oddziały polskiego wojska. Po drodze, na początku października odwiedza Rzym, aby tam uzyskać formalne, papieskie potwierdzenie swojej jurysdykcji, bo Polska jeszcze nie zginęła. Jako człowiek, który od dzieciństwa pochłaniał książki o historii wojen morskich i sam kilka lat pracował jako marynarz, ze wzruszeniem czytałem cytowaną in extenso prośbę biskupa do papieża. Pierwszy argument na rzecz tego potwierdzenia brzmiał następująco: Cum nónnulæ naves classis Reipublicæ Poloniæ sub próprio vexíllo adhuc dímicent (Ponieważ pewne okręty Marynarki Wojennej Rzeczypospolitej Polskiej do teraz walczą pod własną banderą). Pius XII potwierdził funkcję Gawliny jako biskupa polowego.
Dziennik, inaczej niż wspomnienia, spisywany jest na bieżąco. Do tego biskup Gawlina jawi się jako diarysta zawołany. Oryginał to 15 zeszytów formatu A5. Musiały być to grube zeszyty i chyba drobno zapisywane, bo w druku wyszło tego sporo ponad 600 stron, pomijając wstęp, wykaz skrótów i indeksy. W tekście nie ma ilustracji a aparat krytyczny w postaci przypisów, jest w zwyczajnej dla tego typu publikacji ilości.
Sama treść to bardzo szczegółowy, choć jednocześnie zwięzły opis całej aktywności biskupa polowego, który z racji szczególnej sytuacji polskich władz i polskiego wojska wciągnięty jest też w rozmaite działania stricte polityczne, m.in. jako członek I Rady Narodowej w latach 1939 - 1941. Dowiadujemy się zatem o jego posłudze sakramentalnej, o spotkaniach biskupa z żołnierzami, o jego zabiegach o wydawanie literatury religijnej, modlitewników, o trudnościach w zarządzaniu podległymi mu kapelanami, wynikającymi już nie tylko ze zwykłych ludzkich słabości, ale niestety czasami ze zwykłego wyrachowania i prób umoszczenia sobie wygodnego życia, bez przesadnych obowiązków. Częściej o radościach, której przyczyniali mu kapłani gorliwi i odważni, idący pod ogień obok żołnierzy. Nie sposób nie wspomnieć także troski o nowych kapłanów; o seminariach założonych najpierw w Szkocji, a potem w Syrii. Biskup Gawlina stara się też ogarniać swoją duszpasterską troską elity polskiej emigracji: prezydenta, premiera, innych polityków, ludzi kierujących polskim organizacjami, choćby takimi jak Polski Czerwony Krzyż, gdzie sam został zastępcą przewodniczącego zarządu. Bardzo ciekawe są opisy zmartwień jakie biskupowi przysparzają wcale popularne w tych środowiskach idee liberalne, skłonności ku religijnemu indyferentyzmowi, niekiedy podejmowane nie tyle z przekonania co z chęci przypodobania się najpierw Francuzom a potem Anglikom.
Niezwykle ciekawe są także opisy dotyczące stosunków z przedstawicielami mniejszości narodowych przedwojennej Polski, szczególnie Żydami, Ukraińcami (także w odniesieniu do sprawy duszpasterstwa greckokatolickiego w wojsku) oraz Litwinami. Padają tam nieraz słowa które, zwłaszcza współczesnej mentalności, nieustannie wdrażanej do politycznej hiperpoprawności, mogą się wydać twarde i surowe, a przecież zawsze jest się pewnym, że będąc Polakiem, Gawlina jest też biskupem Kościoła powszechnego, posłanym do wszystkich narodów, ludów i języków.
Szczególnie od 1942 roku Józef Gawlina staje się biskupem w drodze. Pokonuje tysiące kilometrów na lądzie, na morzu i w powietrzu. Kilka miesięcy spędza z tworzącą się w ZSRS Armią Polską dowodzona przez generała Władysława Andersa. Wraz z nią, ostatnim transportem przechodzi do Iranu, potem do Iraku i na Bliski Wschód. Tam, w październiku 1942 roku, biskup odwiedza słynny zamek joannitów Krak des Chevaliers. W tym miejscu znajdowało się w okresie wczesnochrześcijańskim miasto Mariamme, którego tytularnym biskupem został Józef Gawlina po mianowaniu ordynariuszem polowym. Mógł wtedy odprawić Mszę w swojej biskupiej stolicy. Pewnie miał rację zapisując w Dzienniku uwagę, że bodaj po raz pierwszy od 1271 roku, kiedy to Krak został zdobyty przez muzułmanów, tamtejszy biskup mógł odprawić Mszę w swojej diecezji.
W 1943 roku przebywa przez kilka tygodni w Stanach Zjednoczonych, głównie w celu gromadzenia funduszy na opiekę nad polskimi sierotami uratowanymi z Sowietów. Potem w 1944 roku odbywa kampanię we Włoszech z II Korpusem, często niemal na linii frontu, także w czasie Bitwy pod Monte Cassino.
Ponad wszelką wątpliwość warto znaleźć czas dla lektury tego Dziennika.Trzeba też wypowiedzieć jeszcze raz wielkie słowa wdzięczności tak wobec redaktora książki ks. Jerzego Myszora, jak i wobec wydawców, czyli fundacji Centrum Badań nad Historią Kościoła im. ks. Wincentego Myszora, działającej przy Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Śląskiego oraz katowickiej Księgarni św. Jacka, będącej także wydawcą Wspomnień.
Pozwolę sobie wszelako na jedną uwagę krytyczną. Kiedy Gawlina opisuje swoje podróże lotnicze nad pustyniami Mezopotamii i Syrii, nadzwyczajne widoki przywołują mu na pamięć wersety psalmów. W Dzienniku cytuje je po łacinie, oczywiście w brzmieniu tzw. Psałterza gallikańskiego, który bez wątpienia miał w swoim brewiarzu. Mechaniczne podanie w przypisach współczesnych tłumaczeń z tekstu hebrajskiego nie jest najlepszym pomysłem. Choćby taki cytat z Psalmu 44(45), 13: Et fíliæ Tyri in munéribus vultum tuum deprecabúntur dívites plebis (s. 416). Podany w przypisie 536 tekst: Mieszkańcy Tyru przychodzą z darami, najznamienitsi z kraju przychodzą z darami, jeśli dobrze identyfikuję zaczerpnięty, po lekkiej modyfikacji, z tzw. Biblii Poznańskiej, nie oddaje sensu tekstu łacińskiego. Bardziej poprawne byłoby zapewne tłumaczenie: Córki Tyru z darami, będą błagać przed Twoim obliczem możni ludu.
Piotr Chrzanowski
Recenzja ukazała się w: "Christianitas" nr 83-84, 2021, s. 245-247.