Jerzy Myszor, O pożytku studiowania historii

śląskie seminarium duchowne w KrakowieW 1925 roku diecezja katowicka licząca ok. 900 tys.  wiernych – posiadała czynnych w duszpasterstwie ok.  300 księży. Między 1925 a 2008 rokiem w duszpasterstwie pracowało i zmarło 1100 księży. Obecnie bezpośrednio zatrudnionych w duszpasterstwie jest 1083 księży oraz ok. 200 księży emerytów. Każdy z nich wpisuje się w historię (archi)diecezji i zostawia w niej cząstkę siebie. Powstało już wiele prac dokumentujących życie i działalność duchowieństwa katowickiego. Wprawdzie „sługami nieużytecznymi jesteśmy” to jednak tym, którzy odeszli już do wieczności oraz nadal  czynnym w duszpasterstwie należy się od czasu do czasu chwila refleksji. Rolą historyka jest utrwalenie w pamięci współczesnych dokonania minionych pokoleń, ale nie tylko w tym celu, aby ich nie zapomniano, ale również po to, aby każde następne pokolenie duszpasterzy rozumiało współczesność i wyzwania, jakie stawia przyszłość.

Czy istnieje śląski model duszpasterstwa a co za tym idzie – śląski model duszpasterza. Co i w jakim stopniu wpływa na jego specyfikę: środowisko rodzinne, szkoła, probostwo, parafia, seminarium?

Drugie pytanie ma aspekt ściśle historyczny i dotyczy uwarunkowań, które sprawiają, że kształtuje się również pewien model duszpasterza, budowniczego kościołów, społecznika, działacza kulturalno oświatowego, często każdego po trochu, z jedną dominantą, w zależności od potrzeb istniejących w danej parafii. 

 Wychowanie do kapłaństwa, formacja intelektualna i duchowa

Tyle się mówi o istnieniu śląskiego stylu (modelu) duszpasterzowania i duszpasterza, a rzadko mówi się o tym na czym on miałby polegać. Podobne pytanie stawiano sobie w Kościele niemieckim na przełomie XIX i XX wieku. Wśród publicystów katolickich tego okresu trochę z przekąsem mówiło się o swoistej dumie wrocławskich księży, przekonanych o swojej wyjątkowości. Wprawdzie już nie ma w naszych szeregach nikogo, kto by wychował się w alumnacie wrocławskim i w Widnawie to śledząc uważnie publikacje na temat seminarium śląskiego można w nich wyczytać również przekonanie o swoistej wyjątkowości śląskiej drogi do kapłaństwa.

A więc czy w naszej diecezji, począwszy od jej powstania, powstała jakaś specyficzna, śląska formacja wychowawcza do kapłaństwa, która prowadzi do wytworzenia specyficznie śląskiego modelu kapłana?

Jest faktem, że w chwili powstania diecezji katowickiej w wielu sferach działalności duszpasterskiej czerpaliśmy ze wzorów wrocławskich. Dowodem tego jest pierwszy projekt statutu seminaryjnego, obowiązujący do 1926 roku autorstwa pierwszego rektora śląskiego seminarium - ks. Stanisława Maślińskiego, który wprost odwołuje się do doświadczeń wrocławskich. Jednocześnie jednak ówcześni przełożeni seminaryjni uznali, że specyficzny klimat panujący w Krakowie nie pozwala na całkowite odwzorowanie modelu wrocławskiego. Ten, jak wiadomo, zakładał mieszkanie w konwikcie, swobodny dobór wy­kładów; w pierwszym etapie drogi do kapłaństwa dojrzewanie przez systematyczną pracę wewnętrzną i to bez szczególnej kontroli ze strony przełożonych. Właściwej formacji duchowej poświęcony był rok, czasem półtora pobytu w tzw. alumnacie, który należy uznać za seminarium duchowne, takie jak go widział sobór trydencki.

Ten rodzaj drogi do kapłaństwa w Krakowie był niemożliwy do zrealizowania. Duchowieństwo krakowskie zostało ukształtowane przez Księży Misjonarzy ze Stradomia, którym bp Szaniawski w XVIII wieku powierzył prowadzenie seminarium duchownego. Ponadto ks. Maślinski uznał, że tylko stosunkowo nieliczna grupa kandydatów była dojrzała do tego, aby samodzielnie zdążać do kapłaństwa. Wypracowano model pośredni śląskiej drogi do kapłaństwa, który uwzględniał uwarunkowania krakowskie, ale nie zrywał całkowicie z tradycją wrocławską. Można więc powiedzieć, że formacja, jaką otrzymywali alumni i klerycy studiując na wydziale teologicznym Uniwersytetu Jagiellońskiego była wypadkową krakowskiej i śląskiej metody. Potwierdza to między innymi umowa, jak podpisał ówczesny biskup katowicki Arkadiusz Lisiecki z arcybiskupem Adamem Stefanem Sapiehą. Umowa na temat zasad funkcjonowania seminarium śląskiego w Krakowie przewidywała między innymi konsultowanie z metropolitą krakowskim kandydatów na ojców duchownych. Narastający dysonans między modelem krakowskim a śląskim pogłębiał się i w 1935 roku doszło do dramatycznego w skutkach przełomu, kierownictwo seminarium objęli Księża Misjonarze, co oznaczało, że seminarium śląskie w Krakowie całkowicie przystosowało się do warunków krakowskich.

Po likwidacji wydziału teologicznego w 1953 roku, duchowni katowiccy, podobnie jak i krakowscy oraz częstochowscy, przeszli na system wychowania seminaryjnego, z tym jednak, że objęcie kierownictwa seminarium śląskiego przez ks. Jerzego Strobę, w pewnym stopniu oznaczało powrót do „śląskiej” drogi do kapłaństwa, tak bowiem należy zinterpretować przejęcie formacji przez księży diecezjalnych.

Głównym powodem budowy seminarium w Krakowie był wydział teologiczny, dlatego po jego likwidacji pobyt śląskich teologów w Krakowie właściwie stracił racje bytu. Przy sprzyjającej sytuacji, jaka powstała w 1980 roku, biskup katowicki Herbert Bednorz zdecydował się na przeniesienie seminarium do Katowic. Powstanie wydziału teologicznego przy uniwersytecie śląskim w 2000 roku to nic innego, jak nawiązanie do tradycji seminarium śląskiego w Krakowie, a pośrednio – do modelu wrocławskiego.

Efektem seminaryjnego wychowania do kapłaństwa jest neoprezbiter, który na mocy decyzji biskupa idzie do konkretnej parafii. I tam spotyka się z księżmi, pracującymi w duszpasterstwie już dłuższy czas. Następuje kolejny etap jego dojrzewania w kapłaństwie. I kogo tam spotyka?  Odpowiedź na to pytanie stanowi drugą i ostatnią część mojego wystąpienia.

Duszpasterz – ojciec parafii

Spotyka przede wszystkim proboszcza, który wywiera największy wpływ na swego współpracownika w duszpasterstwie. Przez wieki obowiązywał model duszpasterza wypracowany na sesji 23 soboru trydenckiego: „Do święceń prezbiteratu będą przyjmowani ci, którzy pobożnie i wiernie wypełniali wcześniejsze posługi, posiadają dobre świadectwo […] okazali się zdatni, po wcześniejszym dokładnym egzaminie, do nauczania ludu tych rzeczy, których poznanie jest wszystkim niezbędne dla osiągnięcia zbawienia, oraz do sprawowania sakramentów, a także są znani z pobożności i czystości obyczajów, aby można się było po nich spodziewać jasnego przykładu i prawego życia”.

Podstawowym więc zadaniem proboszcza stało się duszpasterstwo postrzegane jako prowadzenie wiernych do zbawienia. Owocem tak rozumianego duszpasterstwa są wszyscy duszpasterze, którzy w sytuacjach różnego rodzaju konfliktów w parafii - społecznych, politycznych i narodowych przyjmowali zawsze postawę mediatorów, a gdy zachodziła taka konieczność nadstawiali głowę w obronie wspólnoty sobie powierzonej. Do rangi symbolu urastają duszpasterze – ojcowie parafii, jakim byli bł. Józef Czempiel i bł. Emil Szramek. To oni, wbrew oczywistemu niebezpieczeństwu, na jakie byli narażeni, nie opuścili „poślubionej” przez siebie kanonicznie parafii. Zapłacili najwyższą cenę za wierność duszpasterskim powinnościom.

Ten model duszpasterza funkcjonował w zasadzie do chwili zmian wywołanych przez industrializację i urbanizację. To one zwolna rozpoczęły erozję tradycyjnego kształtu parafii i jego duszpasterza. Powstające wielkomiejskie parafie, liczące niejednokrotnie ponad 30 tys. wiernych stały się mniej lub bardziej anonimowym zbiorowiskiem wiernych, a proboszcz bardziej - zarządcą, względnie organizatorem coraz bardziej komplikujących się struktur parafii. W tej sytuacji w Kościele ujawniła się oddolna tendencja – polegająca na tworzeniu różnego rodzaju stanowych, względnie wiekowo zbliżonych do siebie grup wiernych. To zjawisko znamy w postaci bractw, stowarzyszeń, sodalicji, Ligi Katolickiej i Akcji Katolickiej. Duszpasterze dostrzegli w tym zjawisku kapitalną pomoc. Zrzeszający się ludzie nie mieli na celu wyłącznie praktykowanie wspólnej modlitwy, ale szukali również ujścia dla naturalnej potrzeby człowieka, jaką jest chęć współuczestnictwa w życiu wspólnoty czy to na polu kulturalnym, oświatowym lub charytatywnym. Zjawisko stało się tak powszechne w śląskich parafiach, że w pewnym momencie wydawało się, iż wymknie się ono spod jakiejkolwiek kontroli. Parafie przestały być homogeniczną wspólnotą, gdzie pierwszorzędną i niepodzielną rolę duszpasterza odgrywał proboszcz a zaczęły przybierać kształt, tego co dzisiaj czasem określamy jako wspólnoty – wspólnot. Były parafie, w których prawie 100 procent wiernych należało do jakiegoś bractwa lub stowarzyszenia, a czasem do kilku jednocześnie. Ten kierunek rozwoju działalności duszpasterskiej Kościoła dostrzegł po zakończeniu II wojny i w genialny sposób zagospodarował ks. Franciszek Blachnicki.

Aktywne grupy wiernych, roztropnie kierowane przez duszpasterzy stały się z jednej strony miejscem formacji wewnętrznej dla samych członków, a z drugiej strony zmieniały funkcjonujący od soboru trydenckiego model duszpasterza. Duszpasterz z roli ojca parafii przejmował rolę przewodnika. W historii Kościoła na Śląsku to zjawisko pojawiło się szczególnie po Wiośnie Ludów, czyli po 1848 roku. Prekursorami tego nowego stylu duszpasterzowania byli na naszym terenie ks. Alojzy Ficek, ks. Józef Szafranek, ks. Norbert Bonczyk i wielu, wielu innych, którym zawdzięcza żywotność Kościół śląski szczególnie w okresie industrializacji. Ten styl duszpasterzowania z biegiem czasu stawał się dominujący w miejskich i osiedlowych parafiach w okresie międzywojennym, na wsi natomiast nadal panował niepodzielnie jeszcze tradycyjny model – proboszcza jako ojca parafii.

W tym miejscu dotykamy bardzo istotnego zagadnienia, jakim jest zaangażowanie duchowieństwa w politykę. Przy okazji dyskusji panelowych lub po wykładach stawiam pytanie, czy duchowny w obliczu ewidentnych zagrożeń, powinien bezpośrednio wejść do polityki. Młodzież (wychowana przez dzisiejszą prasę, telewizję i portale internetowe) chórem odpowiada, że oczywiście nie powinien. Wtedy pytam, czy dobrze zrobili duchowni śląscy, zwłaszcza ci młodsi, w czasie plebiscytu, ale także w czasie okupacji, że włączyli się bezpośrednio w działalność polityczną. Wtedy zwykle zapada krępujące milczenie.

Duchowni śląscy od połowy XIX wieku aż po wybuch II wojny brali bezpośredni udział w życiu politycznym. Wspomnieć należy tylko doskonale znane nam nazwiska księży: Szafranka, Wajdy, braci Brandysów, Londzina, Brzuski, Matei i wielu, wielu innych. Byli senatorami, posłami do parlamentu pruskiego, niemieckiego, warszawskiego i śląskiego. Ten problem był bardzo gorąco dyskutowany w diecezji katowickiej szczególnie w czasie i po plebiscycie. Zajmowała się nim specjalna komisja przed planowanym synodem katowickim w okresie międzywojennym.

Odpowiedzi udzielił ks. August Hlond w słynnym liście pasterskim z 1924 roku, kiedy powiedział, że nie wolno Kościoła identyfikować z żadną partią polityczną. Ten sam pogląd w ustach ks. Emila Szramka zabrzmiał następująco:

„Byłoby błędem i wyrazem nieroztropności domagać się od władz kościelnych, by ta zaangażowała się w reklamę jakiejś partii. Należy zostawić ocenie rozumu i sumienia świeckiego i księdza, która partia jest rzeczywiście katolicka. Nie można też wyłączyć się całkowicie z życia politycznego, gdyż brak zaangażowania w życiu politycznym oznacza odsunięcie się od współpracy i współodpowiedzialności przy tworzeniu właściwych warunków do rozwoju społeczeństwa, a to może skutkować przejęciem odpowiedzialności za rozwój kraju przez niewłaściwych ludzi”.

Stolica Apostolska ustami papieża Piusa XI wypowiadała się zdecydowanie przeciw bezpośredniemu udziałowi duchownych w polityce. Duchownym, mającym temperament społeczny i polityczny, tym, którym nie było obojętne, w którą stronę zmierza kraj proponowała wychowanie wiernych do dojrzałego udziału w życiu politycznym przy pomocy Akcji Katolickiej, prasy katolickiej i odpowiednich publikacji. Ostatni, którzy zasiadali na ławach rad narodowych różnego szczebla był ks. Rudolf Adamczyk i  ks. Bielok. Pominę w tym miejscu obecność Księży Patriotów życiu politycznym, ponieważ ci nie mieli zezwolenia swego biskupa na działalność polityczną.

Pewną trudność w interpretacji sprawia obecność naszych księży „w” lub „przy” narodzinach Solidarności. Wielu księży z naszej diecezji było obecnych przy narodzinach tego ruchu i nie kryło swego poparcia dla Solidarności. Kiedy jednak bliżej popatrzymy, chociażby na historyczne już fotografie z dziejów Solidarności w naszym regionie, to duchownych widzimy odprawiających msze św, spowiadających, odwiedzających internowanych, ale nigdy nie przemawiających na wiecu lub z trybuny jakiegoś zjazdu. Dlatego w naszej diecezji ten rozdział historii należy raczej rozpatrywać jako działalność duszpasterską w specyficznych warunkach lub wręcz zaklasyfikować ją do działalności charytatywnej względnie szerzej – społecznej.

Budowniczy kościołów

Neoprezbiter przychodząc do parafii może spotkać się z proboszczem, który jednocześnie zarządza wielką parafią, przyjmuje rolę działacza kulturalno – oświatowego, inicjuje akcje dobroczynne, z konieczności musi być również nauczycielem (katechetą) w szkole, koordynuje różne przedsięwzięcia duszpasterskie inicjowane przez parafian, a czasem staje najzwyklejszym kierownikiem przedsiębiorstwa budowlanego. Po kulturkampfie na terenie Śląska powstało 650 kościołów. Była to odpowiedź na rosnącą lawinowo liczbę ludności w starych parafiach oraz powstanie zupełnie nowych osiedli i osad robotniczych w miejscach dotąd zupełnie pustych, zwłaszcza w pobliżu hut i kopalń. Proces dzielenia parafii rozpoczął ks. Józef Szafranek, proboszcz bytomski. I w zasadzie (bo były wyjątki) duszpasterze śląscy nigdy nie obawiali się dzielić parafii. Zauważyli, że roztropne dzielenie parafii, fizyczne zbliżanie ludzi do kościoła prowadzi o ożywienia religijnego. Ks. prof. Daniel Olszewski, który analizował ten problem na podstawie Zagłębia Dąbrowskiego na przełomie XIX i XX wieku wykazał, że brak odwagi, brak wyobraźni, a czasem po prostu brak wiary w to, że wspólnota parafialna to dzieło Boże a nie ludzkie, może doprowadzić do katastrofalnych skutków – w postaci wyjałowienia z wiary lokalnych społeczności na długie dziesięciolecia.

Po 1925 roku do dnia dzisiejszego w naszej diecezji powstało również kilkaset kościołów. Dość przypomnieć, że arcybiskup katowicki od 1985 roku konsekrował ponad 130 kościołów. Wiadomo, decyzja o podziale parafii spowodowana jest głównie wyczerpaniem się możliwości pomieszczenia wszystkich wiernych w kościele. Nie wystarczy bowiem pomnożyć liczbę nabożeństw, (nota bene trzeba pamiętać, że binacje w XIX wieku udzielano w wyjątkowych okolicznościach). A więc gdy brakuje miejsca w dotychczasowym kościele, nie ma wyjścia– trzeba zbudować nowy i podzielić parafię. Przy budowie kościoła nie można było specjalnie liczyć na patrona, bo ten, jeśli był, to zazwyczaj był Niemcem i protestantem. W tym okresie, z nielicznymi wyjątkami, ciężar budowy kościołów spoczywał na parafiach macierzystych, patronem nowo powstającej parafii zostawał biskup wrocławski. To prowadziło to bardzo interesującego zjawiska. Otóż budujący kościół wierni od samego początku wiedzieli, że odtąd utrzymanie zarówno kościoła jak i w przyszłości – duszpasterzy pracujących w parafii spocznie na ich barkach. Dopiero na początku ubiegłego wieku zostały wprowadzony podatek kościelny, który miał na celu uporządkować egzystencję ekonomiczną parafii i uniezależnić finansowo duchownych od wiernych. Próba budowania systemu podatkowego w nowo powstałej diecezji katowickiej nie powiodła się, gdyż administracja państwowa odmówiła pobierania przez podległe jej instytucje podatku kościelnego. Wniosek -  duszpasterze w diecezji wrocławskiej a później katowickiej byli i są w tym zakresie bezpośrednio zależni od wiernych, to jest od kolekt i stypendiów mszalnych. Są świadomi tego, że jeśli chcą utrzymać kondycję finansową parafii na przyzwoitym poziomie, to muszą (tu użyję cudzysłowu) żyć w zgodzie z wiernymi uczęszczającymi do kościoła, zwłaszcza z tymi, którzy aktywnie biorą udział w życiu parafii i biorą na siebie odpowiedzialność za jej utrzymanie. Nie będę rozwijał tego wątku, gdyż zdaje sobie sprawę z tego, że mówię o rzeczach oczywistych. Pytanie, jakie nasuwa się w tym miejscu jest następujące: czy duszpasterz mając świadomość, że od ofiarności wiernych zależy stan ekonomiczny parafii ma odwagę mówić na ambonie nie tylko o pozytywnych stronach z życia parafii, ale również o jej negatywach?

Każdy z nas pamięta proboszcza, który wystawiał nam list polecający do seminarium oraz tego, którego spotkaliśmy na początku naszej drogi kapłańskiej. Nie ulega wątpliwości, że to oni odcisnęli największy wpływ na nasze życie kapłańskie. Przy duszpasterzu uczyli się praktycznej strony prowadzenia duszpasterstwa. Przy budowniczym wielu nauczyło się budowania kościoła. Przy społeczniku nabywało się umiejętności gromadzenia ludzi przy jakimś dziele charytatywnym. Niektórzy zaszczepiali w młodych pasje naukowe.  Przypomina mi się w tym momencie ks. bp Ignacy Jeż, który do końca swego życia wspominał swego pierwszego proboszcza – ks. Józef Czempiela, z powodu, którego nota bene, poszedł do obozu w Dachau. W dziwny sposób koło się zamknęło. W tym przypadku działa prawo pierwszych skojarzeń.

Zagadnienie powołań kapłańskich.

Musi zastanawiać fakt, iż z jednych parafii wyszło kilkadziesiąt powołań kapłańskich, z innych tylko kilka, a są może i takie parafie, w których jak dotąd nie było ani jednego powołania. Co się składa na te szczególna atmosferę powołań kapłańskich: osobowość proboszcza, bardzo dobre relacje między wikarymi a na przykład ministrantami lub członkami, tzw. grup oazowych. A może decydujące znaczenie posiada rodzina. Być może wszystkie razem te czynniki składają się na te szczególną atmosferę w parafii, która ułatwia młodemu człowiekowi podjęcie decyzji – poświęcę swe życie służbie Bożej. Ks. Rektor potwierdzi, że większość obecnych kandydatów do kapłaństwa przeszła przez tzw. ruchy. Należy sobie zadać pytanie, czy kandydaci do kapłaństwa to owoc zbawiennej działalności tych ruchów; nie tyle miejsce narodzin powołania, lecz tylko jego dojrzewania. Te same pytania o rolę np. kongregacji mariańskich i innych stowarzyszeń młodzieżowych, w tym szczególnie grup ministranckich zadawano sobie w przeszłości.

Przyjmuje jako pewne założenie, że kandydatów do kapłaństwa wychowuje przede wszystkim rodzina, duchowieństwo parafii, w której wywodzi się przyszły ksiądz i seminarium. Kolejność – do dyskusji. W tym miejscu przypomina się anegdota, zapewne znana, ale warta przypomnienia. Kiedy jeszcze ks. kard. Wojtyła kierował archidiecezją krakowską, przyszła do nie niego delegacja z jednej parafii, prosząc o zmianę księdza wikarego. Miał wtedy powiedzieć, oczywiście bardzo chętnie, ale wychowajcie w swoich rodzinach – odpowiedniego. Mam takich, jakich posyłacie do seminarium. Rodzina śląska, od wieków była uważana za wskroś katolicką. Przywiązanie do Kościoła było tak wielkie, że wręcz przysłowiowe. Bulwersowało to „umysły” liberalnie nastawionej inteligencji niemieckiej. Uważali, że przywiązanie do Kościoła jest oznaką zacofania cywilizacyjnego.

Jak powszechnie wiadomo, kapłan śląski nie lubi pisać, nie zostawia więc śladów, które można by analizować z punktu widzenia historii duchowości. W zasobach naszego archiwum zachowało się bardzo mało tzw. spuścizn kapłańskich, w których znajdują się na przykład listy, pamiętniki, zapiski z rekolekcji. Z wyjątkiem twórczości ks. Grudnioka, ks. Stanisława Chwili, ks. Smandzicha, ks. Józefa Gawliny. Należy pominąć twórczość o charakterze naukowym, gdyż ta rządzi się własnymi prawami. O wiele ważniejsze są natomiast konspekty kazań, nie te publikowane w Bibliotece Kaznodziejskiej, ale te, które pozostały w rękopisach i zgodnie z wolą ich autora nigdy nie miały być publikowane. Historyka bowiem interesują te dzieła, które w zasadzie nie są pisane z myślą o publikacji, lecz są spontanicznym zapisem życia wewnętrznego. Te źródła są najbardziej wiarygodnym autentycznym zapisem życia wewnętrznego. Te ślady są nieliczne, wręcz unikalne.